Nerys Bufton
Imię i nazwisko: Nerys Bufton. Jej godność, pochodzącą z języka walijskiego, da się przetłumaczyć jako
białą damę na wzgórzu, co nie ukrywajmy - pasuje doń jak ulał.
Pseudonim: W swoich pracach, posługuje się ona niezmiennie swoim pseudonimem pisarskim -
Słowik.
Data urodzenia (wiek): Urodzona nadobnego dnia
15 lutego 1862 roku, aktualnie ma
26 lat.
Miejsce zamieszkania: Od całkiem niedawna zamieszkuje jakże malownicze okolice
Yellow Hill.
Wykonywany Zawód: Nazywa siebie wędrowną
pisarką.
Stan Cywilny: Wieczna
panna na wylocie.
Moce
"Nie bój się cieni. One świadczą o tym, że gdzieś znajduje się światło."
Odkąd tylko pamiętała, bezkresna czerń otchłani przeszywała ją na wskroś nieopisanym lękiem. Jako dziecko, nie umiała spać bez zapalonej lampki. To nie żadna senna mara była dla niej koszmarem. To sama
noc była dla niej koszmarem.
Ciemność.
Ta, która była ucieleśnieniem samotności, i niebezpieczeństwa, i końca. Od zawsze bała się pogrążyć, w tej ciemności, w tej ostateczności. Utonąć w tym kresie. Stać się jednością z tą chorobliwą czernią, która kładła się na niej cieniem. Na jej sercu, duszy i umyśle.
I wtedy zaczęła
lśnić.
Lśnić swym
własnym światłem. Jaśniała jak gwiazda, i
jaśniała... A potem, gdy już srebrna łuna Księżyca zagasła w niemym krzyku świtu - była niczym Jutrzenka. Jak zwiastun nowego dnia, i tego światła, tego co opoką jej było, i przyjacielem. Słońcem się w końcu stała, płomienistą kulą żaru i ciepła, co to jaśniała, i
jaśniała... Aż ta ciemność, i ten Księżyc - po raz kolejny zalały świat samotnią swej czerni. Ale już nic, już
nic nie mogło zabrać od niej tego światła. Zabrać
jej.
Bo to nie światło nią było.
To
ona była światłem.
Jak sugeruje nam już sama nazwa tejże oto umiejętności, jest to moc polegająca na dowolnej manipulacji i kontroli światła i jego natężenia, zarówno tego przez nią wytworzonego, jak i już tego istniejącego. Nad światłem, którym sama emanuje, ma rzecz jasna największą kontrolę, zaś nad tym drugim - tylko częściową, mocno ograniczoną obszarowo do jej najbliższego otoczenia. Główną zaletą tejże zdolności jest możliwość stania się jednością z dowolną łuną światła za dnia, niejako wtopienia się w nią, przez co Nerys sporo zyskuje na szybkości transportacji w dowolny, niezacieniony obszar. Bardzo trudno ją też wtedy pod tą postacią zranić, bo jak sprawić, aby światło krwawiło? Blondynka, ponadto, posiada umiejętność dowolnego modelowania tegoż światła, jak garncarz glinę, i wytworzyć z niego chociażby oślepiającą kulę światła tudzież świetliste ostrza, tnące jak stal normalnego oręża. Logicznym jest, iż w starciu z jakąkolwiek formą ciemności jej moce są wręcz bezużyteczne, pod warunkiem, iż ciemność ta jest silniejsza od jej światła. Podczas pory nocnej jest dodatkowo osłabiona i bardzo łatwo ją wówczas zranić. Nadużywanie jej mocy również prowadzi do nieprzyjemnych konsekwencji, jak znaczna utrata sił, krwotok z nosa, a w ekstremalnych przypadkach - nawet i omdlenie.
Charakter
"To, co walczy o światło, jest śmiertelnie kruche."
Jakie jest światło, pytasz?
Odpowiesz, że czyste i delikatne. Eteryczne i pełne nadziei. A teraz spójrz na nią, na ten niewinny, ufny blask w głębi jej czekoladowych oczu, i powiewających na wietrze, skąpanych w słonecznej łunie, blond włosach. I co widzisz? I widzisz
światło. Czyste i delikatne. Eteryczne i pełne nadziei...
Ach,
czyżby?
Nie ma światła bez ciemności, a bez światła - ciemności. Każde serce, sprawiające pozory tak kruchego i naiwnego, najłatwiej jest bowiem potłuc i posiniaczyć. A jej serce, choć przepełnione dziecięcą ciekawością i błogą beztroską, nosi w sobie blizny tak głębokie i paskudne, iż już na zawsze, ale to na
zawsze - tych ran się nie pozbędzie. Ziarno samotni i cierpienia już zostało zasiane, widzisz...
Ale
nadzieja, którą codziennie łapie sowitymi garściami, i upija się na jej ulotnej słodyczy - pilnuje, aby ziarno to pozostało w stanie uśpienia.
Nazwijcie ją
tchórzem.
Każdego ranka ucieka w świat fantazji, zamiast stawić czoła rzeczywistości. Śni na jawie, budując wokół siebie mury, chroniące ją przed złem tego świata. Idealizuje i romantyzuje serca, dusze i umysły. Ucieka, i
ucieka...
Przed czym? Przed kim?
Być może to przed samą
sobą, w istocie, ucieka.
Zagłębia się w serca innych, w nadziei, iż odnajdzie w nim swoje własne. Cząstkę tego, co zostało jej brutalnie zabrane, a czego tak bardzo boi się z drugiej strony odnaleźć. Och, może i była tchórzem, ale tak naiwnym w swej głupocie - nieostrożnie wyciągała swoją rękę w kierunku nieznanego, ale bała się pochwycić to, co nieznane, za ogon.
Ciemność.
Nie umiała się przez nią przebić. Za każdym razem, gdy wydawało jej się, iż była już blisko - to ciemność dotkliwie paliła ją swoją czernią, tą
samotnią, bezkresem jej otchłani.
Ale czy, doprawdy, tego co naprawdę potrzebowała to przez nań się przebić?
Bo w końcu nie ma światła bez ciemności, a bez światła - ciemności. Może tego, co potrzebowała, to przełamać swoje lęki, zgasić lampkę i
ufnością po nań brodzić. Spojrzeć na ciemność
sercem, a nie oczami. Bo oczom wierzyć nie mogła, zaś
serce - to oszukać już jej nie mogło, prawda?
Pytanie tylko, czy odważy się wziąć krok ślepo naprzód? I sięgnie po to, co utraciła, a co w
ciemnościach się czaiło?
Biografia
"Historia - świadek czasu, światło prawdy, życie pamięci, nauczycielka życia, zwiastunka przyszłości."
Każdy z nas urodził się światłem i zajaśniał swym blaskiem na szarości tego świata, iskrzył się niczym niezagasająca, radosna gwiazdka na portretach rodzinnych, z nieświadomym zła tego świata uśmiechem dziecka.
Takim dzieckiem była i Nerys, oczko w głowie i druga latorośl państwa Bufton, wysoko sytuowanych magnatów ziemskich, walijskich szlachciców. Och, wydawałoby się, iż jej droga była usłana różami już od samego początku, z racji urodzenia.
Ale nie ma róży
bez kolców, czyż nie?
Któż by pomyślał, że to on, jej najdroższa róża, tak boleśnie ją pokaleczy...
Zaczęło się niewinnie.
On -
ciemność, a ona -
światło.
Pomimo tak silnie kontrastujących natur, byli jak czerń i biel, idealnie siebie uzupełniając i żyjąc ze sobą w harmonii. Harmonii serc, dusz i umysłów. To on był z nią w jej najciemniejszych momentach, pomagając jej na nowo odnaleźć i złapać się światła, aby już po chwili rozpłynąć się w jego ukochanym mroku. To jest, oczywiście, kiedy mieli już za sobą szczenięcy okres ciągania jeden drugiego za włosy.
Bo los chciał, aby Nerys i Eirian poznali się już jako małe, dopiero co rozkwitające pąki róż.
Albo to był pech?
Przełomem w ich relacji była śmierć matki dziewczyny. Młody jeszcze, wówczas, szlachcic - stanowił dlań opokę w tych niezwykle trudnych czasach. I spojrzał na nią, na ten nieśmiały pąk kwiatu, i ujrzał, iż był koloru różowego. Koloru
zauroczenia, wrażliwości i dzieciństwa, którego szczęście zostało zdecydowanie zbyt szybko ucięte.
Widziała w nim
nadzieję, a on - został ogrodnikiem, coby to nieskalane piękno
jego kochanej róży chronić i pielęgnować.
Lata mijały.
Głowy ich rodów postanowiły, iż dobrym pomysłem byłoby popchnąć dwójkę w stronę małżeństwa, skoro młodzi wyraźnie mieli się ku sobie. Ich unia miałaby wzmocnić więź między rodzinami, połączyć majątki. Wydawałoby się, iż
nic nie mogłoby popsuć szczęścia kochanków. Ach, no tak...
Nadzieja umiera ostatnia, czyż nie?
Ojciec Eiriana został oskarżony o zabójstwo biznesowego rywala. Samo oskarżenie przyniosło niezmazalną skazę na nazwisko Yates, a gdy głowie rodu udowodniono zbrodnię - rodzina straciła nie tylko swoje tytuły, majątek, ale też wszelkie konszachty z Buftonami przepadły bezpowrotnie.
Ale miłość ma to do siebie, że
zawsze idzie pod prąd.
I tak było też z nimi, z Nerys i Eirianem.
Pomimo wyraźnego zakazu ze strony ojca, dziewczyna nie zaprzestała kontaktu z ukochanym, potajemnie się z nim spotykając i pielęgnując w sekrecie ich uczucie. Wiedziała, że nie mogli tak żyć w nieskończoność, jak ptaszyny uwięzione w złotej klatce, z której nie widać było żadnej drogi ucieczki. Ale teraz to
ona była jego opoką,
jego światłem. I to jej wystarczało.
Ojciec Nerys miał jednak wobec niej inne plany. Chciał jak najszybciej wydać córkę za mąż, tak jak zrobił ze swoim synem, aby wybić jej z głowy wszelkie pozostałości - według niego - niczego więcej, jak naiwnej miłostki. Czemu sama zainteresowana, oczywiście, wyraźnie się sprzeciwiła. Wybłagała ojca, aby dać jej jeszcze trochę czasu, jeszcze rok, dwa - i,
cudem, zgodził się.
To jest, dopóki młodzi zakochani nie zostali nakryci przez jednego z ludzi pana Buftona.
Mężczyzna postanowił nie przebierać w środkach i nakazał zabicie chłopaka, o czym Nerys wkrótce się dowiedziała. Nie mogła na to pozwolić. Nie mogła pozwolić na to, aby ścięto jej najdroższą różę, pozbawić ją jej pięknych i delikatnych płatków, i jej kolców. Tych kolców, które swym ciasnym splotem na jej sercu ją raniły, ale sprawiały, iż ból ten był najbardziej zakazaną słodyczą, jakiej zasmakowała i smakować chciała.
Bez żadnej zwłoki, w akcie desperacji - rzuciła się na ratunek Eirianowi.
Pogodziła się z myślą, iż być może już nigdy nie zdoła zawitać w rodzinne progi i będzie zdana na życie w wygnaniu. Ale nie baczyła na konsekwencje. Jedyne, co ją obchodziło - to ochronić
jej różę. Już nie wstydliwie różową, a płomiennie
czerwoną i dojrzałą.
I różę ocalić
ocaliła, ale jakim kosztem?
To jej płatki wyrwano, a jej ciernie - przycięto. Jeden cios w głowę wystarczył, aby zatraciła
swoje światło i pogrążyła się w ciemności. Pierwszą rzecz, którą pamiętała po przebudzeniu się, to...
Nic.
Nie pamiętała nic związanego ze swoją różą, tak jak wielu innych rzeczy. Częściowa amnezja, orzekli. I nie wiedziała nawet dlaczego, ale to nie jej głowa bolała najbardziej, a jej serce. Płakała, i
płakała...
Ojciec Nerys był nie tyle co zrozpaczony, a wściekły tym obrotem sytuacji. Dziewczyna, w tak opłakanym stanie, szybko stała się na rynku mariażu całkowicie bezwartościowa. Była bezużyteczna. Po cichu odsunął Nerys od życia towarzyskiego Wrexham i wysłał ją do krewnych w Chester, gdzie zamieszkała wraz z ciotką i wujem. To tam właśnie zajęła się pisarstwem. I odkryła swoje wewnętrzne światło. Bo po utracie pamięci, po utracie
jego - nie miała w sobie żadnego innego światła. Musiała sama je w sobie rozbudzić, i rozbudzić -
rozbudziła.
Nękana poczuciem, że była niekompletna, że utraciła ważną cząstkę siebie - pisała, i
pisała... Myślała, że w ten sposób, odkrywając serca innych - przypomni sobie to, co sama straciła. Swe prace, z początku zwykłe i krótkie opowiadania, które z czasem przerodziły się w całościowe książki, sygnowała pseudonimem Słowik.
Słowik...
Symbol niebezpieczeństwa uczucia, emocjonalnych zawirowań. Wolności, radości i dobrej nowiny. Życia marzeniami, ucieczki od rzeczywistości - bo takim właśnie słowikiem, w istocie, była. Tej ironii jednak, o zgrozo, nie była świadoma.
Po wydaniu swojego pierwszego tomiku poezji, który okazał się być strzałem w dziesiątkę i trafił do szerokiego grona czytelników, zdobyła wystarczająco funduszy na objazdową podróż po Anglii w poszukiwaniu
siebie. I inspiracji.
Zaczęła od graniczącego z Chester miasteczka Yellow Hill...